C. nebyla by tam kolona. D. plavali by, chytali by ryby a hráli by volejbal s kamarády. E. mohli by jít do kina na nějaký dobrý film. F. mohli by grilovat. G. nemuseli by jíst jídlo z Spieszmy się kochać banany, tak szybko mogą ich zakazać. Lubimy banany, nawet bardzo, szczególnie te mniej dojrzałe, twardsze. Lubimy też bananowe piosenki. Posłuchajcie, nim zostaną zakazane. 12. The Velvet Underground & Nico – „Venus in Furs” Zaczynamy od oczywistości. W końcu Andy Warhol zrobił dokładnie to, co Natalia LL zgorszył swoim bananem, którym ozdobił okładkę albumu „The Velvet Underground & Nico”. Do płyty, a w zasadzie do wczesnych kopii, dołączona była instrukcja, by „powoli obrać i zerknąć”. Następnie, „obnażony” ze specjalnie przygotowanej naklejki banan okazywał się mieć kolor… ludzkiego ciała. Trzeba przyznać, można to było zrozumieć dwuznacznie. Późniejsze edycje niestety nie miały już naklejki pozwalającej bawić się bananem, dlatego te pierwotne dziś stanowią prawdziwy rarytas. 11. Anitta i Becky G – „Banana” Mamy pewną teorię, skąd „nieczyste”, genderowe skojarzenia dyrektora Muzeum Narodowego. Zapewne naoglądał się klipu „Banana” Anitty i Becky G. Cóż, my widzimy, że dziewczyny lubią kupować owoce i na nich leżeć. Niemniej, co inni myślą, to już nie nasza sprawa. Anitta feat. Becky G - Banana [Official Music Video] 10. Die Antwoord – „Banana Brain” Nie podejmujemy się interpretacji „Banana Brain”. Generalnie, nie podejmujemy się interpretacji niczego, co tworzą Die Antwoord, choć całkiem ich lubimy (o czym dowiecie się z tekstu 9 najlepszych piosenek Die Antwoord). Na szczęście, muzycy spieszą z wyjaśnieniami. – „Banana Brain” opowiada o porzuceniu nudnego życia i przeniesieniu się do ekscytującej, ciemnej strefy „zef”, gdzie zwykli ludzie boją się chodzić. Pamiętajcie, nie wszystko jest tym, czym się wydaje – opowiadali artyści o klipie. DIE ANTWOORD - BANANA BRAIN (Official Video) 9. Junior Boys – „Banana Ripple” W sumie nie wiemy też, o czym dokładnie jest utwór Junior Boys. Ma jednak radosny rytm, zachęca do zabawy, na pewno słuchanie „Banana Ripple” prowadzi do tańca. A może by na przykład wzorem historii z „Footloose” zakazać tańca? Tak bez żadnego trybu. Junior Boys - Banana Ripple (Official Video) 8. Chris Rea – „God’s Great Banana Skin” Chris Rea śmiał w jednym zdaniu ująć boga i banana. Chciał facet jednak dobrze. – Pomysł zawdzięczam jedej z moich córek – tłumaczył. – Chciała wyśmiać kogoś, kto jej dokuczał, a komu przytrafiło się coś niefortunnego, coś w stylu poślizgnięcia się na skórce od banana. Powiedziałem, by się nie śmiała, kiedy ludziom powinie się noga, nawet gdy są dla niej niemili, bo to kuszenie boga, bym on podłożył jej skórkę od banana. Chris Rea - God's Great banana Skin 7. Krzysztof Antkowiak – „Zakazany owoc” Jak mówi Biblia, „zakazany owoc”, to jabłko, ale w utworze, który śpiewa Krzysztof Antkowiak, nie pada żaden konkret. Kto wie, może Jacek Cygan, autor tekstu, pisząc o tabu miał na myśli właśnie banana? Krzysztof Antkowiak - zakazany owoc - Opole 88 6. Bananarama – „Venus” Dziewczyny z Bananaramy śpiewają o pożądaniu, więc mają duże szanse trafić na jakąś czarną listę. Nazwa na pewno im nie pomoże, jest bowiem pochodną tytułu programu dziecięcego „The Banana Splits” i przeboju „Pajama Rama” Roxy Music. Bananarama - Venus (Official Video) 5. Dolores Haze – „Banana” W tym przypadku raczej nie mamy wątpliwości. Dolores Haze śpiewając o bananie na pewno mają coś złego na myśli. Mają, bo to zespół, w którego skład wchodzą trzy dziewczyny. Zacznijmy od nazwy, którą panny zaczerpnęły od imienia bohaterki wielce bulwersującej powieści, „Lolita” Vladimira Nabokova. W klipie natomiast banan imituje broń. A że Szwedki z uporem powtarzają „I don’t wanna see your banana”. Cóż, kto, by się tam doszukiwał znaczenia sztuki. Powinno się zakazać. Dolores Haze - Banana (Official Video) 4. „Ballada o Tolku Bananie” „Ballada o Tolku Bananie” niestety nie znalazła się na ostatniej płycie Comy z utworami z seriali, filmów i programów dla dzieci, ale po numer z 7-odcinkowej produkcji z 1973 roku sięgali muzycy Wilków czy Strachy na Lachy. Utwór o tytułowym Tolku Bananie, przywódcy młodocianego gangu, napisał Jerzy Matuszkiewicz do słów Adama Bahdaja. Ballada o Tolku Bananie z serialu Stawiam na Tolka Banana 3. Madonna – „I’m Going Bananas” Madonna, jedna z najbardziej kontrowersyjnych gwiazd popu, oczywiście musiała mieć w swoim repertuarze piosenkę o najbardziej kontrowersyjnym z owoców – bananie. Utrzymany w rytmie salsy kawałek „I’m Going Bananas” zrealizowano w stylu piosenek brazylijskiej seksbomby, Carmen Mirandy. Numer pochodzi z albumu „I’m Breathless”, czyli soundtracku do filmu „Dick Tracy”. O innych przebojach Madonny przeczytacie w tekście Madonna: 20 najlepszych piosenek, a o najnowszym singlu w specjalnym Najgorsza piosenka: Madonna – „Medellín” (featuring Maluma). Madonna - 04. I'm Going Bananas 2. The Boomtown Rats – „Banana Republic” Nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Wiemy to my, wiedzą muzycy Die Antwoord, no i również Bob Geldof. Banananowa Republika może okazać się na przykład Zieloną Wyspą. Tak było właśnie w przypadku piosenki „Banana Republic”, w której muzycy The Boomtown Rats śpiewają o swej ojczyźnie, Irlandii. Numer powstał, gdy zakazano im występów w kraju, po tym, jak Bob Geldof (przypomnijmy, jeden z pomysłodawców Live Aid) krytykował irlandzkich nacjonalistów, kler i skorumpowanych polityków. The Boomtown Rats - Banana Republic 1. Vox – „Bananowy song” Siedziba KC PZPR, jesienna noc 1978 roku i Ryszard Rynkowski. Właśnie w tak szemranych okolicznościach przyrody powstał największy, a w zasadzie jedyny przebój zespołu Vox, „Bananowy song”. Dziś już wiemy, że tak naprawdę to rasowy protest song. Tymczasem pomysł na piosenkę przyszedł Ryszardowi Rynkowskiemu, kiedy czekał na nocny autobus. – ‚Bananowy song’ powstał na przystanku przy budynku Komitetu Centralnego PZPR – opowiadał Agorze. – Było wpół do drugiej, stałem sam pod wiatą, tuptałem sobie, bo było już chłodno i gwizdałem – wspominał Rynkowski. – To był jakiś taki motyw, który im dłużej gwizdałem, tym wydawał mi się fajniejszy. (..) W zamyśle miał to być dynamiczny dyskotekowy kawałek w stylu Eruption czy Boney M. Za „wywrotowy” tekst, którego fragment poniżej, odpowiadał Marek Skolarski. Bananowy jest po prostu żywot mójkrąży wokół mnie piękności śniadych rój rzęsami w rytm muzyki mnie wachlują i zataczają w transie krąg ¡Felicidades @ksaucii en IG! Tu foto ha sido seleccionada como nuestra FOTO DE LA SEMANA. Antes que nada debes saber que nos llena de alegría contar con
Gdy Wanda Wieszczycka zobaczyła małego fiata zaparkowanego elegancko tyłem do krawężnika, odetchnęła. To znaczyło, że wszystko jest w porządku. Jacek był jednym z tych kierowców, którzy lubią rano mieć łatwo. Czy ktoś, kto tak parkuje, może za godzinę, dwie targnąć się na własne życie?O tej śmierci krążą do dziś legendy. Tak zazwyczaj bywa z bohaterami zbiorowej wyobraźni. Wróżono mu karierę na miarę Zbyszka Cybulskiego, nazywano polskim Jamesem Deanem. Jacek Zajdler tą wyobraźnią zawładnął w latach 70. dzięki tytułowej roli w filmie "Stawiam na Tolka Banana". Kochały się w nim miliony nastolatek, wzorowali się na nim chłopcy, każdy chciał się tak ubierać, jak on. I mieć taki pas z klamrą wielką jak furtka do 1979 dostał angaż do opolskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego. Dla niego było to jak zesłanie na Sybir. Wyrzucony z łódzkiego Teatru im. Jaracza, który wtedy był jądrem polskiego życia teatralnego, dostaje etat w Opolu i służbowe mieszkanie przy ul. Koszyka. Za trzy miesiące wywożą go z miasta w wrzucić w Google jego imię i nazwisko, by dowiedzieć się, że...... utopili go na Mazurach esbecy.... nieznani sprawcy zrzucili go z mostu na Odrze.... rozjechali go samochodem (też esbecy).... skrępowali (wiadomo kto), wsadzili do śpiwora i odkręcili gaz. I nie zapukał nikt na czas...... że zabił się w opolskim Domu Aktora w Sylwestra.... że powodem był zawód prawym sierpem!Tolka wymyślił Adam Bahdaj, pisarz, autor powieści dla młodzieży. Napisał książkę "Stawiam na Tolka Banana". Rzecz o trudnej młodzieży, choć z dzisiejszej perspektywy tamci chłopcy to byli lalusie. Trochę przekleństw, trochę łobuzerki, ale w sumie mocny "lajcik". Dziś mężczyźni w tym wieku zatruwają organizm sterydami i koksem, wypychają 140 w leżeniu, dilują na dyskotekach i zaliczają oralnie nastolatki, nagrywając wszystko na komórki. To były lata 60., a banan stanowił wtedy synonim luksusu, był owocem, w którym ogniskowała się cała polska frustracja i marzenie o dobrobycie. Banany można było wtedy kupić w polskich sklepach na ogół dwa razy do roku: przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą. Komuniści, choć wojowali z Panem Bogiem, dbali, by rodacy przynajmniej na czas świąt mogli skosztować coś ekstra. Mieć wtedy pseudonim "Banan" to jak dziś posługiwać się w necie nickiem "Kawior" albo "Rolex". W propagandowym użyciu było wtedy określenie "bananowa młodzież". Dziś tak określano by stołecznych celebrytów: Miśka Koterskiego i tym podobnych dziwolągów. A z książki zrobiono film. W 1973. Odcinkowy. Przyciągał przed ekrany młodych i starych. Tolek, nawrócony na porządność uciekinier z poprawczaka, był tam taką tajemniczą charyzmatyczną postacią, nawracającą chuliganów w rodzaju Henryka Gołębiewskiego, który już wtedy miał wypisany na twarzy cały swój przyszły życiorys. Tolka zagrał Jacek Po pierwszym odcinku redaktorzy odebrali telefon z KC PZPR. Jakiś zatroskany towarzysz sugerował, by przerwać emisję - mówi Jerzy Andrzejczak, współpracownik "Tygodnika Powszechnego", który dreptał wokół "sprawy Zajdlera". - Towarzysz się pieklił: co wy tam w telewizji pokazujecie? Jakieś gangi młodzieżowe, margines społeczny, bazary... tak jakby nie było przyzwoitych organizacji młodzieżowych w naszym kraju!Tolek był przystojny jak cholera. Pamiętam, jak u przyjaciela z podstawówki oglądaliśmy z wypiekami jeden z odcinków. Banan akurat bił się na ekranie z jakimś czarnym filmowym charakterem. Ojciec kolegi, były bokser, zerwał się z wersalki i markując walkę, krzyczał do telewizora: - Tolek, sierpem! Prawym sierpem sukinsyna!!!Taka była wtedy moc mu zawdzięcza FilipWtedy to jeszcze było tak, że czołówka filmu była sama w sobie artystyczną miniaturą. "Tolek Banan" zaczynał się balladą, która natychmiast stała się nieformalnym hymnem młodzieży zbuntowanej lub choćby poszukującej. Kto umiał na gitarze zagrać "Banana", ten miał pewne - wino, fajki, seks i podziw. Ja nie umiałem, niestety, ale pamiętam do dziś, jak to leciało:"Stare miał dżinsy,starą koszulę,w dziurawych kamaszach szedł,z odwagą w sercu,z dumą na twarzy,czy dobrze było, czy źle...".No i stało się tak, że przestaliśmy prać swoje dżinsy i z dumą obnosiliśmy dziury w welurach z Otmętu. A nasze flanelowe koszule w kratę jechały na kilometr młodzieńczym potem. Na szczęście, jak zauważył pisarz Stasiuk, młody człowiek tak jeszcze nie capi. Dopiero potem, dopiero na starość...Gdy w 1973 roku dostał się z castingu (wtedy jeszcze nie znano tego słowa) na plan filmu, miał 18 lat. Zaraz potem poszedł studiować do łódzkiej Był moim najlepszym przyjacielem z roku - wspomina Andrzej Wichrowski, aktor Teatru im. Jaracza w Łodzi. - Pierwsze papierosy, pierwsze wino, pierwsze dziewczyny... Nazywali nas harcerzami, bo się pakowaliśmy w różne dziwne rzeczy. Pamiętam, że chodziliśmy wtedy po korytarzach w rozpiętych butach zimowych, których sprzączki musiały pobrzękiwać. Profesor Mirowska nienawidziła tego. Często też, rozebrani do pasa, toczyliśmy pojedynki szermierskie. Krew aż tryskała, to nie były takie hop-siupy jak dziś. Regularna krew i blizny... Razem z Jackiem wystąpił w serialu o Tolku Bananie młodszy od niego Filip Łobodziński, dziś znany dziennikarz. Grał rolę lalusiowatego Julka. - Jacek? - pyta Filip Łobodziński. - Zawdzięczam mu dwie ważne rzeczy w życiu. Kolegowaliśmy się mocno i on, mimo że starszy o kilka lat, co w tym wieku jest różnicą prawie pokoleniową, chyba mnie polubił, chyba mnie kupił. Przede wszystkim imponował mi poczuciem humoru, to on nauczył mnie słuchać słynnego trójkowego "ite-e-ru". ITR, czyli Informacyjny Tygodnik Rozrywkowy, to była oaza dobrego, lekko purnonsensowego dowcipu, który na dobre mnie ukształtował. Pamiętam to jak dziś: siedzimy na planie w Konstancinie i Jacek mi mówi: "Nie słuchasz ite-e-ru? To pół życia tracisz". No i zacząłem słuchać... A druga rzecz, którą mu zawdzięczam, to zainteresowanie tekstami piosenek. On miał taki zeszycik, w którym były słowa piosenek Beatlesów. Dla mnie było obojętne, co się śpiewa, słowa to jak rytm bębnów. I oto nagle odkryłem, że słowa są ważne. I pewnie dlatego teraz tłumaczę piosenki. Po filmie też się przyjaźniliśmy, on był z Łodzi i kilka razy przyjechał do mnie do tłumaczy sobie śmierć Tolka Banana?- Dowiedziałem się o niej kilka miesięcy po fakcie. Wersji słyszałem kilka: od zawodu miłosnego po prześladowania esbeków. Powiem serio i nie będzie w tym egzaltacji: ja sobie do dziś nie daję rady z jego Banan zmarł w wieku 25 lat. Niedawno na łamach "Wysokich Obcasów" tak mówiła o nim Agata Seicińska, serialowa piękność i szefowa młodocianego gangu - Karioka:"Trudna młodzież w tej historii to przecież całkiem fajne dzieci, a Tolek Banan jest tajniakiem harcerzem z zadatkami na ormowca. Miałam 12 lat. Jacek chodził już do dyskotek i interesował się dziewczynami. Pamiętam, że zadzwonił do mnie kiedyś w trakcie zdjęć i zapytał, czy znam jakieś fajne miejsce, żeby potańczyć. Było mi głupio. Dzwonił do mnie chłopak, facet właściwie, a ja byłam dzieckiem".Niezły przystojniakDo redakcji nto dotarła pogłoska, że IPN prowadzi śledztwo mające wyjaśnić tajemniczą śmierć aktora. Dlaczego IPN? Bo Jacek Zajdler był aktywistą Komitetu Obrony Robotników. Działał w Łodzi, a bezpieka deptała mu po piętach. Stąd domniemanie, że w tajemniczej śmierci aktora w Opolu maczały paluchy jego tajemna przeszłość naprawdę była Nie miałem pojęcia, że Jacek działał w opozycji - mówi aktor Waldemar Kotas, właściciel najbardziej charakterystycznego głosu w Opolu. - Ze zdumieniem dowiedziałem się jakiś czas temu z brukowca, że ta śmierć mogła mieć podtekst Nic nie wiedziałam o jego zaangażowaniu politycznym, on się w ogóle tym nie chwalił - mówi Wanda Wieszczycka, która jako ostatnia widziała Jacka Zajdlera Nie chwalił się, bo był, po pierwsze, dobrym konspiratorem, a po drugie - skromnym facetem - mówi Tomasz Filipczak, działacz antykomunistycznego podziemia w Łodzi. - Zawodowy opozycjonista, niezły przystojniak, taki lep na serce. O Jezu, ale to były zarąbiste lata. Ho, ho, ho...Tomasz Filipczak założył w 1977 roku opozycyjny kwartalnik literacki "Puls". Literatury było w nim niewiele, za to literatów zatrzęsienie. I każdy ujadał na komunę. "Puls" wydawano w Londynie, w mikroskopijnych rozmiarach, mniej więcej wielkości małej książeczki do nabożeństwa. Potem wsadzano do bojek, które podwodna flota Jej Królewskiej Mości albo nawet sama CIA wyrzucała na Bałtyku. I te nafaszerowane antykomunizmem boje dopływały sobie do Mrzeżyna lub Dźwirzyna. Taką boję pokazywano mi na szkoleniu politycznym w wojsku. Ukradłem wtedy armii egzemplarz tego miniaturowego "Pulsu". Mówię o tym Filipczakowi. A on w zamian: - No to skoro tak, to ja opowiem o Jacku. On wciąż jest w mojej historii, wciąż go mam w głowie. To był kryształ. Jeden z sympatyczniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Zero gwiazdorstwa, bezkonfliktowy. Tydzień przed jego śmiercią balangowaliśmy w Łodzi. On działał w KOR, ale nie był opozycyjnym robolem. No, wie pan, co mam na myśli, nie zaiwaniał przy druku ulotek na przykład. To był raczej taki artystyczny ptak. Podpisywał protesty, brał bibułę dla aktorów i studentów, przychodził na opozycyjne zebrania salonu do Jacka Bierezina. To były takie ostre balangi podbudowane antysocjalizmem. No i przywoził nam z enerdówka tusz, którym mogliśmy wypisywać antyrządowe hasła. Raz czy dwa był przesłuchiwany. Ale to był dla bezpieki trudny temat, taki niezależny student. Oni wszystko mieli w dupie, takie wolne ptaki, ci studenci. Pamiętam, jak z jego inicjatywy na którymś z przedstawień napisano na scenografii KOR. Esbecja się wściekała, cała Łódź miała radochę, a on się wyłgał, że to chodziło o Komitet Oficerów Rezerwy. Piękna prowokacja... Do dziś odwiedzam jego grób na cmentarzu przy Szczecińskiej. A co do przyczyn śmierci, to ja się skłaniam ku wersji romantycznej. Żona go puściła kantem. Nie umiał sobie z tym poradzić. Chociaż komuna też go uwierała jak cholera. Wspomina aktor Waldemar Kotas: - Miał może metr siedemdziesiąt, ale był przystojniakiem. Taki drobny, ładny amant. Nie wiem, czy zdążył podbić jakieś damskie serce w Opolu, w końcu był tu zaledwie parę miesięcy. Na mnie nie działał jego mit serialowego bohatera, bo sam byłem za stary na oglądanie Tolka Banana, a moje dzieci były jeszcze na to za młode. Sylwester na Kośnego- A ja nie wykluczam, że za jego śmiercią stali esbecy - mówi Andrzej Wichrowski. - On był bardzo skryty, ale możliwe, że ktoś wywierał na niego presję. Ktoś go nękał. Bo niby dlaczego wyrzucono go z łódzkiego teatru im. Jaracza? Wtedy, gdy stracić pracę było niezwykle trudno? Takiego fajnego aktora? Moim zdaniem wywalono go za działalność antysocjalistyczną. I to go przytłoczyło. Ja nie jestem oszołomem, ale....To "ale" staramy się rozwikłać w IPN. Opolska siedziba instytutu pachnie antykwariatem, składem makulatury, Nie prowadziliśmy takiego śledztwa - mówi nam prof. Krzysztof Kawalec, szef opolskiej delegatury IPN. - Ale chętnie pomagają. Z jednym z prokuratorów instytutu robimy kwerendę w tajnych aktach. Szukamy w "jedynkach", czyli aktach rozpracowania osób, szukamy w "czternastkach", czyli aktach operacyjnych na osobę, szukamy w "osobówkach". Szukamy w "rozpracowaniach obiektowych środowisk". Mój Boże, czym się ta bezpieka nie zajmowała! Szwarc, mydło i powidło... Szukamy gdzie się da. Ale nie ma nic. Poza wiedzą - wyrażoną ustami prokuratora - że Jacek Zajdler nie był TW, ani nie próbowano go na TW Jeżeli on podpadł łódzkiej bezpiece, a potem dostał pracę w Opolu, to powinno coś tu za nim przyjść - mówi pracownik IPN. - No, chyba że stało się tak jak z moim nauczycielem i mistrzem, profesorem Henrykiem Zielińskim - mówi szef opolskiego IPN. - Zginął w dziwnych okolicznościach zatłuczony pałkami w czasach, gdy nasi dresiarze jeszcze nie mieli pojęcia o bejsbolach. A w aktach napisano: śmierć z przyczyn naturalnych. Jego buldożyca, z którą był na spacerze, też z przyczyn naturalnych straciła wtedy życie, gubiąc przy okazji wszystkie zęby?Ale to chyba za daleko idące Waldemar Kotas: - Jacek dostał służbowe mieszkanie na Koszyka. Zdążył z nami zagrać jedną rolę. To była "Wojna chłopska" Jonasza Kofty. Miał tam małą rólkę. Nawet dobrze mu wyszła. No i przyszedł pamiętny sylwester 1979 na 80...Impreza była na Kośnego, gdzie nowy dyrektor "Kochanowskiego", nieżyjący już Bohdan Cybulski miał czteropokojowe mieszkanie. Sylwester środowiskowy, a na takich imprezach gada się na ogół o pracy. - Nie byłem tam, bo miałem malutkie dziecko - wspomina Waldemar Kotas - ale opowiadano mi, że Cybulski w pewnym momencie ochrzanił za coś Jacka. Że sknocił rolę, takie tam pijane bajdurzenie... No i Jacek się zdenerwował, uciekł z imprezy, a za dwa dni znaleziono go martwego. Obgadywaliśmy potem Cybulskiego, mówiło się, że to on spowodował tę śmierć, choć pewnie przyczyny były inne, a to była tylko kropla, która przepełniła Pamiętam tę scenę jak dziś - opowiada Wanda Wieszczycka, aktorka, która szerszej publiczności dała się poznać jako opiekunka Antosia Zielińskiego w serialu "M jak miłość". - Jacek wzburzony wybiegł z mieszkania dyrektora i pobiegł do mojego małego fiata, do którego miał kluczyki. Ja wtedy dostałam talon na "malucha", ale nie miałam prawa jazdy. On mnie wszędzie podwoził, a nawet uczył trochę jeździć. Tydzień wcześniej pojechał tym autem do Łodzi, rozmówić się z żoną. Wrócił załamany, coś mu z nią nie wyszło. Ludzie mieli go za amanta, za playboya, ale jak dla mnie to był to urodziwy, ale zakompleksiony chłopak. Wtedy, w sylwestra, wybiegłam za nim i krzyczę: Oddaj kluczyki, jesteś po wódce! Ale on mnie odepchnął i odjechał. Wróciłam na imprezę. Rano pojechałam na Koszyka taksówką i zobaczyłam swojego małego fiata zaparkowanego elegancko tyłem do krawężnika. Odetchnęłam. To znaczyło, że wszystko jest w porządku. Jacek był z tych kierowców, którzy lubią rano mieć łatwo. A drugiego stycznia zapukała do mnie sprzątaczka. "Ten pani młody przyjaciel aktor nie otwiera drzwi, a tam czuć gaz". Telefon na milicję i do pogotowia gazowego. Leżał w śpiworze przy otwartym piekarniku. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Ale pamiętał o tym, żeby wykręcić korki, żeby dzwoniąc do drzwi, nie spowodować nekrologu aktora umieszczono słowa serialowej ballady o dziurawych butach i starej koszuli. Nad jego grobem zagrał na skrzypcach serialowy "Cygan". On też nie zrobił kariery w szołbiznesie. Jak mówią wtajemniczeni, jest dzisiaj zwyczajnym elektrykiem.
Śmietanę ubijamy mikserem z cukrem pudrem na bitą śmietanę. Do tego dodajemy serek, razem miksujemy kilka sekund i cały czas miksując powoli wlewamy żelatynę. Masę wylewamy do tortownicy a na wierzch wylewmy lekko wystudzoną, lekko już tężejącą galaretkę.
Poznaliśmy odtwórców głównych ról w nowej ekranizacji „Akademii Pana Kleksa” Jana Brzechwy. Nowym profesorem Ambrożym Kleksem zostanie Tomasz Kot. To jednak nie jedyna niespodzianka. Tym razem w postać Adasia Niezgódki wcieli się dziewczynka. Kiedy słyszę hasło „Pan Kleks”, przed oczami natychmiast staje mi Piotr Fronczewski, i domyślam się, że nie jestem w tym osamotniony. Zastąpienie uwielbianego przez pokolenia odtwórcy roli Ambrożego Kleksa to rzecz wybitnie trudna. Jeśli ktoś miałby szansę sprostać wyzwaniu, to właśnie, jak się zdaje, wybrany przez producentów aktor. Nowym Panem Kleksem został Tomasz choć w niewielkim stopniu zainteresowani polską kinematografią z pewnością pamiętają brawurowe role 45-latka w filmie „Skazany na bluesa”, w którym Kot sportretował lidera zespołu Dżem Ryszarda Riedla, czy w produkcji „Bogowie”, w której wcielił się w Zbigniewa Religę. Aktor nie uchylił się również przed wyzwaniem zagrania najsłynniejszego polskiego szpiega, Hansa Klossa, w ekranizacji powieści „Stawka większa niż życie” Andrzeja Zbycha z 2012 „Akademii Pana Kleksa”. Widzów czeka kilka zaskoczeńKultową książkę autorstwa Jana Brzechwy zekranizowano w 1984 roku. Oprócz wspomnianego Piotra Fronczewskiego w filmie pojawili się również między innymi Leon Niemczyk (Golarz Filip), Bronisław Pawlik (Król, ojciec księcia Mateusza), Wiesław Michnikowski (Doktor Paj-Chi-Wo) czy Sławomir Wronka (Adaś Niezgódka).Ano właśnie. To z postacią Adasia Niezgódki związana jest prawdopodobnie największa niespodzianka dotycząca nadchodzącej ekranizacji. Nowa „Akademia Pana Kleksa” jest planowana jako uwspółcześniona wersja uwielbianej przez dzieci bajki, tak by lepiej przemawiała do najmłodszego widza. Twórcy zdecydowali zatem, by w przeciwieństwie do książkowej wersji Akademia nie była szkołą wyłącznie dla chłopców. Zamiast Adasia w filmie ma pojawić się dziewczynka imieniem produkcji możemy spodziewać się również ukłonu w kierunku widzów, którzy wychowali się na filmach z Piotrem Fronczewskim. W trakcie konferencji wyjawiono, że aktor pojawi się w nowej odsłonie. Na ten moment nie zdradzono, w kogo wcieli się były Pan z legendąJeszcze w ubiegłym roku zapowiadano, że film będzie „nową opowieścią na nowe czasy”, a produkcja zamierza zaczerpnąć z książki Brzechwy to, co dodać, że przed kilkoma miesiącami reżyser adaptacji, Maciej Kawulski, spotkał się z samym Piotrem Fronczewskim. Do rozmowy nawiązał później w mediach społecznościowych. „Spotkałem w życiu osobiście wielu wybitnych ludzi, nawet legendy, ale nigdy wcześniej tych, o których legendy boją się nawet szeptać”, pisał Kawulski na Instagramie. „To był zaszczyt, Panie Piotrze”.Nowy „Pan Kleks” ma zostać podzielony na dwie części. Pierwsza z nich ma zostać zaprezentowana widzom pod koniec 2023 roku. Dołącz do armii: http://skkf.yt Zgodnie z Waszym życzeniem, na moim kanale powraca Minecraft! :DPiszcie w komentarzach kogo chcielibyście zobaczyć w kolej
OkładkaO książceStrona tytułowaO autorceTego autoraStrona redakcyjna1. Natasha2. Bruce3. Natasha4. Bruce5. Natasha6. Bruce7. Natasha8. Bruce9. Natasha10. Bruce11. Natasha12. Bruce13. Natasha14. Bruce15. Natasha16. Bruce17. Natasha18. Bruce19. Epilog – Natasha20. Epilog – BrucePrzypisyMój szef lubi jasne zasady, jednej z nich nikt nie odważył się złamać… Chodzi o jego nie wolno go to ja nieopatrznie sięgnęłam po jego banana. Technicznie rzecz ujmując, wsadziłam go sobie do więcej, przeżułam… a nawet wiem. Niedobra, niedobra wtedy go zobaczyłam. Wierzcie mi lub nie, ale to, że właśnie dławiłam się jego bananem, raczej nie zrobiło na nim najlepszego wrażenia.…A jednak kilka sekund później zdecydował się mnie zatrudnić. Tak, wiem. Ja też nie uznałam tego za dobry naprawdę jestem reporterką, a pracę stażystki w jego firmie przyjęłam tylko po to, by zdobyć dowody na przekręty finansowe, o które szef został oskarżony. Muszę zinfiltrować Galleon Enterprises. I pokazać światu prawdziwego Bruce’a Chambersona. Ciekawe, co uda mi się odkryć…Jej pierwszym błędem było sięgnięcie po jego banana, ale on popełnił błąd znacznie gorszy: pomyślał, że jest w stanie się jej BLOOMBestsellerowa autorka według „USA Today”, jedna z 5 najpopularniejszych autorek na Amazonie! Kocha pisać o takich romansach, jakie sama chciałaby przeżyć. Podobają jej się mężczyźni o grzesznych myślach i złotym sercu skrzętnie za nimi ukrytym. Żeby na poważnie zająć się pisaniem, porzuciła pewny etat nauczycielki. Zawsze marzyła o tym, by zostać pisarką, i w końcu postawiła wszystko na jedną kartę, by udowodnić swoim córkom, że nie ma rzeczy niemożliwych ani marzeń zbyt wielkich i śmiałych – niezależnie od tego, co mówią nam inni. Wszystkie bezsenne noce, fale zwątpienia i ataki lęku warte były tego, by stać się żywym dowodem na to, że chcieć znaczy móc. Pisanie okazało się dla Penelope niezwykłą podróżą, w trakcie której odkrywała siebie i swój niepowtarzalny autorkiJEGO BANANJEJ WISIENKIJEGO BABECZKATytuł oryginału:HIS BANANACopyright © 2018 by Publishing Bloom LLCAll rights reservedPolish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z 2019Polish translation copyright © Xenia Wiśniewska 2019Redakcja: Marta GralProjekt graficzny okładki: Penelope BloomOpracowanie graficzne okładki polskiej: Kasia MeszkaSkład: LagunaISBN 978-83-8125-496-0DystrybutorFirma Księgarska Olesiejuk sp. z 91, 05-850 Ożarów Mazowieckitel. (22) 721 30 00, faks (22) 721 30 ALBATROS SP. Z 2a/25, 02-972 | produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, Egzemplarz promocyjny nieprzeznaczony do sprzedaży1. NatashaZe spóźniania się uczyniłam sztukę. Pechowe akty niezdarności były moim pędzlem, a Nowy Jork – płótnem. Pewnego razu nie przyszłam do pracy, ponieważ byłam przekonana, że wygrałam w lotto. Okazało się, że sprawdziłam numery z poprzedniego tygodnia. W drodze po wygraną wysłałam SMS-a do szefa. Napisałam, że już nigdy nie będę musiała tracić czasu na bezsensowne spotkania na moim ogromnym jachcie, na którym opaleni piękni mężczyźni będą mnie karmić winogronami. Niestety, szef wydrukował tę wiadomość i powiesił w biurze, a tego wieczoru byłam karmiona jedynie starym popcornem… i karmiłam się oglądałam przed snem film Marley i ja i płakałam tak długo, że rano nie zdążyłam doprowadzić się do porządku. Wsiadałam w złe pociągi, któregoś dnia spędziłam trzydzieści minut na szukaniu kluczyków do samochodu, którego nie mam, a raz nie stawiłam się na kolacji z najlepszą przyjaciółką, ponieważ mój pies przechodził załamanie Nie napawało mnie to dumą, ale byłam trochę jak chodząca katastrofa… No dobrze. Nie trochę. Przyciągałam kłopoty niczym magnes. Jeśli istniał guzik, którego absolutnie, w żadnych okolicznościach, nie wolno naciskać, bezcenna waza, zagrożony atakiem serca staruszek albo cokolwiek, co można było popsuć, byłam prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna pojawiać się w pobliżu… Ale zaraz! Byłam cholernie dobrą dziennikarką. Świadczył o tym już sam fakt, że wciąż miałam pracę. Chociaż gówniane zlecenia, z którymi zawsze lądowałam, nie pozwalały mi zapomnieć, że niezmiennie i nieodwołalnie figuruję na czarnej liście. Trudno iść naprzód, gdy człowiek ma skłonność do przypadkowego strzelania sobie w stopę, bez względu na to, jak dobrze pisze.– Obudź się – powiedziałam, kopiąc brata w jęknął i przewrócił się na brzuch. Za tydzień miał skończyć trzydziestkę, a wciąż mieszkał z rodzicami. Jedyne, czego od niego wymagali, to pomocy w obowiązkach domowych. Czego oczywiście nigdy nie robił, więc co jakiś czas wyrzucali go z domu. Spał wtedy na podłodze w moim mieszkaniu wielkości szafy przez kilka nocy, dopóki im nie przeszło, po czym znowu miałam go z gdy ja jakoś funkcjonowałam w swoim bałaganie, Braeden był moją dysfunkcyjną kopią. Miał wszystkie te same geny samozniszczenia co ja, brakowało mu jednak wytrwałości, by naprawiać błędy. Efekt: dwudziestodziewięciolatek, którego największym hobby było granie na telefonie w Pokémon Go, czasami dorabiający na boku jako „pracownik sanitarny”, co oznaczało zbieranie śmieci za najniższą krajową.– Jeszcze nawet nie wstało słońce – jęknął.– Trudno, twój dwudniowy stan łaski dobiegł końca, B. Musisz dogadać się z rodzicami, żebym znowu mogła mieć swoje pudełko do butów dla siebie.– Zobaczymy… Chcę złapać jednego pokemona, skoro już jestem w centrum. Może płaszcz, zdecydowałam się na dwa różne buty – jeden ciemnobrązowy, drugi granatowy – ponieważ nie miałam czasu już dłużej szukać, i przekradłam się przez korytarz. Mieszkałam naprzeciwko właścicielki, która nigdy nie przepuściła okazji, żeby przypomnieć mi, ile jestem jej winna za płaciłam go. W końcu. Moje zlecenia z czarnej listy nie były najlepiej opłacaną robotą w gazecie i czasami musiałam też płacić inne rachunki. Na przykład za prąd. Jeśli trafiło mi się brawurowe nastawienie, kupowałam nawet jedzenie. Moi rodzice nie byli nadziani, ale oboje pracowali jako nauczyciele i zarabiali dosyć, żeby pożyczyć mi trochę pieniędzy, gdybym znalazła się w prawdziwej potrzebie. Nie byłam zbyt dumna, by prosić, ale nie chciałam, żeby się o mnie martwili, dlatego zmuszałam Braedena, by przysięgał, że zachowa tajemnicę w sprawie nieistniejącej zawartości mojej lodówki i spiżarni. Przecież wkrótce stanę na nogi, więc po co robić hałas?Życie w Nowym Jorku nie było tanie, ale nie zamieniłabym go na nic innego. Jeśli istniało gdzieś miasto, które rozumiało mój szczególny rodzaj chaosu, był nim Nowy Jork. Przy tylu ludziach przemierzających ulice o każdej godzinie dnia nie miałam wyjścia, musiałam się wtopić, niezależnie od tego, jak wyglądałam i czy miałam buty do swoją drogę do pracy, nawet wtedy, gdy byłam tak spóźniona, że wiedziałam, co mnie czeka, jak tylko tam dotrę – w którym pracowałam, zostało urządzone – delikatnie mówiąc – spartańsko. Za biurka służyły mikroskopijne blaty pokryte łuszczącą się szarą farbą. Cienkie ściany przepuszczały prawie każdy dźwięk z ulicy. Wiele naszych komputerów to stare zwaliste maszyny, których monitory ważyły po jakieś piętnaście kilogramów i miały rozmiary przekarmionego dzieciaka. Drukowane gazety umierały paskudną śmiercią i moje miejsce pracy nie starało się tego ukryć. Jedynymi, którzy zostali w branży, byli ludzie zbyt głupi, by poczuć, skąd wieje wiatr, albo ci, którym robota sprawiała tak wiele frajdy, że się nie przejmowali. Lubiłam myśleć, że należę częściowo do obu tych tylko przyszłam, Hank wypadł ze swojego narożnego „gabinetu” – czyli poderwał się zza biurka takiego samego jak nasze, upchniętego w kącie wielkiej przestrzeni, którą dzieliliśmy. Był naszym redaktorem prowadzącym i w sumie jedyną osobą, z którą miałam bezpośrednio do był jeszcze pan Weinstead, ale on nie zawracał sobie głowy czarną robotą. Upewniał się tylko, że mamy reklamodawców i że ktoś płaci czynsz za kącik w wieżowcu, który nazywaliśmy Hank zmierzał do mnie, moja najlepsza przyjaciółka Candace machała rękami i dawała mi wzrokiem jakieś znaki zza swojego biurka. Zrozumiałam, że próbuje mnie ostrzec, ale nie miałam pojęcia, co jej zdaniem powinnam zrobić, jeśli Hank obarczy mnie kolejnym śmieciowym zwykle obrzucił mnie spojrzeniem. Miał szerokie brwi, które niepokojąco przypominały jego wąsy, co sprawiało dezorientujące wrażenie, że ma nad ustami trzecią brew lub parę wąsów nad oczami. Nigdy nie mogłam się zdecydować. Włosy na skroniach mu posiwiały, ale wciąż był pełen nerwowej energii młodzieniaszka.– Dzisiaj punktualnie? – warknął. Zabrzmiało to niemal jak oskarżenie, jakby próbował wyśledzić, co kombinuję.– Tak… – zaryzykowałam.– Dobrze. Może jeszcze dzisiaj cię nie zwolnię.– Grozisz mi zwolnieniem, odkąd zaczęłam tu pracę, czyli od ilu… od trzech lat? Po prostu przyznaj to, Hank. Nie możesz znieść myśli, że mógłbyś stracić mnie i mój która podsłuchiwała, wetknęła palec do ust i udała, że wymiotuje. Starałam się nie roześmiać, ponieważ wiedziałam, że Hank niczym pies gończy wyniucha najmniejszy objaw radości i zrobi co w jego mocy, żeby go opuścił wąsy… albo brwi.– Mogę przyznać jedno: cieszę się, że mam na kogo zrzucić zlecenia, których nikt nie chce. A skoro o tym mowa…– Niech zgadnę. Każesz mi przeprowadzić wywiad z właścicielem przedsiębiorstwa wywożącego śmieci. Nie… poczekaj! Może z facetem, do którego należy firma sprzątająca za niewielką miesięczną psie kupy sprzed domów. Jestem blisko?– Nie – burknął. – Będziesz udawała stażystkę w Galleon Enterprises. To jest…– …topowa firma marketingowa. Tak – powiedziałam. – Wiem. Może i starasz się o to, żebym siedziała z nosem w gównie, ale możesz wierzyć lub nie, naprawdę jestem na bieżąco ze światem biznesu – oświadczyłam to z pewną dumą. Bo taka była prawda. Każdy tutaj mógł robić sobie ze mnie żarty. Czasami najprościej było przyłączyć się do tego i dawać robić z siebie pośmiewisko, ale tak naprawdę byłam dziennikarką i traktowałam swoją pracę poważnie. Czytałam wstępniaki, byłam na bieżąco z wiadomościami giełdowymi, żeby wywęszyć nowe rekiny w świecie biznesu, a nawet – aby zachować bystrość umysłu – śledziłam kilka blogów poświęconych dziennikarstwu i pisaniu.– Zrobisz wszystko, żeby znaleźć jakieś haki na Bruce’a Chambersona – dodał Hank.– Jakie haki? – zapytałam.– Myślisz, że posyłałbym cię tam, gdybym wiedział?– Hank… To brzmi podejrzanie jak dobre zlecenie. Czy przegapiłam jakiś haczyk?Po raz pierwszy jego surowe rysy zmiękły, choć tylko odrobinę.– Daję ci szansę udowodnić, że nie jesteś kompletną porażką. A tak na marginesie, spodziewam się, że poniesiesz sromotną szczęki.– Nie zawiodę kilka sekund patrzył na mnie jak na idiotkę, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co właśnie powiedział: że spodziewa się mojej klęski.– Wiesz, co chciałam powiedzieć – jęknęłam i ruszyłam do biurka się do mnie z szerokim uśmiechem. Była mniej więcej w moim wieku, dwadzieścia pięć lat, może trochę młodsza. Poznałam ją dwa lata temu, gdy zaczęłam pracę dla Hanka w magazynie „Business Insights”. Blondynka z chłopięcą krótką fryzurą, miała wystarczająco słodką twarz, by uchodziło jej to na sucho, i ogromne niebieskie oczy.– Galleon Enterprises? – rzuciła. – Wiesz, że oni są na liście pięciuset największych firm na świecie?– Myślisz, że mogę posikać się w majtki teraz czy powinnam poczekać, aż nikt nie będzie patrzył? – wzruszyła ramionami.– Jeśli obsikasz biurko Jacksona, będę cię kryła. Myślę, że to on kradnie mi jogurty z lodówki.– Nie jestem twoją bronią biologiczną, Candace.– Galleon Enterprises… – Rozmarzyła się. – Widziałaś zdjęcia dyrektorów generalnych, Bruce’a Chambersona i jego brata, prawda?– A powinnam?– Tylko jeśli uwielbiasz boskich bliźniaków, na widok których opadają majtki.– Rozumiem. Uf! Wydaje mi się, że jeśli na widok przystojnych facetów opadają ci majtki, to powinnaś się zbadać.– Tylko cię ostrzegam. Nie mów mi potem, że nie doradzałam ci kupna superobcisłych majtek, zanim tam zaczniesz.– Proszę cię, nie mów mi, że to naprawdę konieczne – odparłam, mrużąc szeroko usta.– Daj spokój, Nat. A jak myślisz, co noszą astronautki?Jak zwykle po rozmowie z Candace czułam się oszołomiona, zdezorientowana i lekko zaniepokojona. Mimo wszystko ją lubiłam. Nie miałam czasu dla przyjaciół w tradycyjnym tego słowa znaczeniu – w takim, jak w sitcomach. Jeśli człowiek obejrzy kilka seriali telewizyjnych, będzie musiał uznać, że przeciętny dorosły spędza dziewięćdziesiąt do dziewięćdziesięciu pięciu procent życia z przyjaciółmi albo w pracy. Nie wspominając o tym, że ta „praca” to tylko inna dekoracja do spotkań z dotyczyło to tylko mnie, ale moje życie składało się w pięciu procentach z czasu spędzanego z przyjaciółmi, w sześćdziesięciu z pracy i trzydziestu pięciu z martwienia się o pracę. Ach… i dziesięciu procent ze snu. Owszem, wiem, że suma daje więcej niż sto procent i nic mnie to nie obchodzi. Prawda jest taka, że moje życie nie przypominało sitcomu. Było pełne samotności ze sporą domieszką lęku, że skończę jako bezdomna albo, co gorsza, będę zmuszona wyprowadzić się z Nowego Jorku i porzucić swoje marzenia. A najgorsza ze wszystkiego była majacząca na horyzoncie perspektywa, że zamienię się w Braedena. Wyląduję w swoim starym pokoju, z plamami po masie mocującej na ścianach, w miejscach, gdzie wisiały plakaty One Direction i była małym przejawem życia, jakiego pragnęłam; żałowałam, że nie mam dla niej więcej czasu, więc bez sprzeciwu znosiłam konsternację, która zawsze mnie ogarniała po rozmowie z usiadłam przy biurku, zaczęła do mnie docierać waga nowego zlecenia. Candace mogła stroić sobie żarty, jeśli chciała, ale w końcu – po dwóch latach! – miałam szansę się sprawdzić. Mogłam napisać rewelacyjny artykuł. Mogłam udowodnić, że zasługuję na lepsze – i lepiej płatne – zlecenia. Chociaż raz nie zamierzałam tego BruceNa wszystko jest miejsce i wszystko ma swoje miejsce. To moje motto. Moja dzień dokładnie o piątej trzydzieści. Żadnej drzemki w budziku. Biegłem osiem kilometrów, spędzałem dokładnie dwadzieścia minut na siłowni, po czym wjeżdżałem windą do apartamentu na zimny prysznic. Na śniadanie dwa całe jajka, trzy białka, miseczka owsianki i garść migdałów, do zjedzenia oddzielnie na koniec posiłku. Ubrania do pracy przygotowywałem poprzedniego wieczoru. Czarny, szyty na zamówienie garnitur, szara koszula i czerwony porządek. Lubię struktury. Elementy te stanowiły podwaliny mojego modelu biznesowego i jeden z głównych czynników, który doprowadził mnie do sukcesu. Receptura na odniesienie go była prosta i składała się tylko z dwóch składników: zidentyfikowanie kroków potrzebnych do osiągnięcia celu, a potem ich wykonanie. Prawie każdy potrafi określić kroki, niewielu jednak ma dość samodyscypliny, by wykonać je co do lata temu przeżyłem paskudne, skomplikowane rozstanie i ostatnio łatwiej było mi skupić się na rutynie. Może z każdym dniem stawałem się coraz bardziej od niej zależny, ale to mi nie przeszkadzało. Z radością zakopałbym się po uszy w pracy, jeśli to oznaczałoby zapomnienie. Odepchnąłbym wszystkich, gdybym dzięki temu nie musiał już czuć tego przyjeżdżał po mnie dokładnie o siódmej i wiózł do biura. Pracowałem w osiemnastopiętrowym budynku w centrum. Wykupiliśmy go razem z moim bratem bliźniakiem, piętro po piętrze. Naszym pierwszym celem było operowanie z Nowego Jorku. To zajęło nam rok. Następnym – wynajęcie przestrzeni w budynku, który kiedyś nazywał się Greenridge, nowoczesnym monolicie z granitu i szkła, mieszczącym się w sercu centrum. To zajęło nam dwa miesiące. W końcu chcieliśmy mieć cały budynek na własność. Co potrwało pięć mieliśmy telefon i zadzwoniłem do brata, Williama. Kiedy odebrał, głos miał zachrypnięty od snu.– Co jest? – jak puls mi przyspiesza. Może i wyglądaliśmy tak samo, ale nasze charaktery nie mogły się bardziej różnić. William co tydzień szedł do łóżka z inną kobietą. Regularnie przegapiał budzik i spóźniał się do pracy. Pojawiał się ze śladami szminki na szyi i uszach albo z wyciągniętą zza paska koszulą. Gdyby był kimkolwiek innym, zwolniłbym go w chwili, w której go był moim bratem. I również niestety, miał w biznesie to samo wyczucie co ja i mimo braku profesjonalizmu był w Galleon Enterprises niezbędny.– Potrzebuję cię tutaj – powiedziałem. – Wybieramy dzisiaj stażystów do cisza. Na tyle długa, bym zrozumiał, że brat nie ma pojęcia, o czym mówię.– Stażyści – rzuciłem. – Ci, których sam chciałeś zatrudnić. Którzy mają chłonąć jak gąbki wszystko, co im pokażemy, a potem „wypluć nasze wysadzane diamentami śmieci prosto do mediów”. Zakładam, że nie pamiętasz żadnego z tych słów?William jęknął i wydawało mi się, że w tle usłyszałem miękki, kobiecy głos.– W tej chwili nie. Nie pamiętam. Jak zaaplikuję sobie dożylnie pieprzoną tonę kofeiny, to może coś mi zaświta.– Po prostu tu przyjedź. Nie mam zamiaru spędzać całego ranka na przepytywaniu twoich PORA LUNCHU; CAŁY RANEK SPĘDZIŁEM, PRZEPYTUJĄC stażystów. Zerknąłem na zegarek. Taki, jakich używają komandosi z Navy SEALs, co oznaczało, że mogłem z nim nurkować na głębokość stu dwudziestu pięciu metrów. Nie byłem pewien, kiedy może mi się przydać możliwość spontanicznego zanurkowania w oceanie, ale poczucie, że jestem przygotowany na każdą niespodziankę, jaką może zgotować życie, dodawało mi pełnej satysfakcji otuchy. Zawsze w biurze i w samochodzie trzymałem dwa zapasowe zestawy ubrań – oficjalny i na luzie. Miałem osobistego dietetyka, dla pewności, że przyjmowane przeze mnie pożywienie jest tak zbilansowane, że w ciągu dnia pracy nie będę odczuwał spadków energii czy senności. Miałem nawet zapasowy telefon, ze wszystkimi kontaktami i informacjami, na wypadek gdyby niespodziewanie coś się stało z moją przygotowany na każdą ewentualność. Żadnych niespodzianek. Żadnych przestojów. A co najważniejsze, nigdy nie popełniałem dwa razy tego samego błędu. z najnowszych punktów mojej zasady unikania powtórek błędów było nieangażowanie się w związki. Nie były tego odpuścić sobie bardziej skomplikowane sprawy, jak kobiety i zobowiązania, i skupić się na prostszych. A skoro o nich mowa, to w pokoju socjalnym czekał banan z moim imieniem – dosłownie. Oczywiście mogłem go trzymać na swoim biurku, ale wolałem mieć wymówkę, by wstać i udać się przed lunchem na krótki spacer. Przy okazji miałem szansę na interakcję z pracownikami. Rozmowa z nimi zwykle oznaczała jedynie słuchanie, jak liżą mi dupę, ale wiedziałem, że przebywanie wśród nich jest dobre dla morale załogi. Ludzie pracują lepiej dla kogoś, kogo szóstej stażystce, z którą rozmawiałem, i wstałem, by odprowadzić ją do drzwi. Jak wszyscy poprzedni, dopiero co skończyła college i miała szeroko otwarte, przerażone oczy. Niczego więcej się nie spodziewałem, ale nie wiedziałem, w jaki sposób William zamierzał sprawdzać kandydatów. Chciał kogoś, kto zobaczy to, co robimy, w najlepszym świetle, a potem przekaże wszystko do mediów. Powiedział, że to będzie bezpłatny PR tuż przed otwarciem najnowszego oddziału, w filozofia reklamowa, którą traktowaliśmy bardzo poważnie, opierała się na idei, by działać pod każdym możliwym kątem. Nie chcieliśmy, żeby nasi klienci topili swoje pieniądze w reklamach telewizyjnych czy radiowych. Byliśmy kreatywni i wykorzystanie stażystów jako własnej – relatywnie taniej – reklamy stanowiło kolejny aspekt naszej strategii. Chodziło nie tyle o pieniądze, ile o udział w grze, a obaj uwielbialiśmy wyzwania. Myśl inaczej. Działaj szybciej. Podejmuj większe ryzyko. Była to też kolejna okazja, by potencjalni klienci zobaczyli, w jak innowacyjny i kreatywny sposób promujemy własną firmę. W końcu jeśli chcesz, żeby najlepsi klienci płacili ci, żebyś ich reklamował, to powinieneś reklamować siebie jak charaktery Williama i mój zawsze dobrze się uzupełniały. On mnie popychał, bym podejmował w biznesie większe ryzyko, a ja pomagałem mu powściągnąć lejce, gdy stawał się zbyt się z krzesłem do biurka i wypiłem resztkę mi burczeć w brzuchu na myśl o czekającym na mnie bananie. Dieta, której się trzymałem, zawierała bardzo mało cukru i z biegiem czasu banan stał się główną atrakcją mojego życia kulinarnego. Wiedziałem, że to absurdalne, dlatego nigdy nikomu bym się do tego nie przyznał. Banan przed lunchem był jednak często najlepszą rzeczą, jaka spotykała mnie w ciągu dnia. William powiedział, że pracownicy, którzy się mnie bali, nauczyli się trzymać z daleka od pokoju socjalnego, dopóki banan tam leżał. A ci, co chcieli się podlizać, czekali w pobliżu, jakby to była zostało urządzone prosto i nowocześnie. Razem z Williamem zapłaciliśmy dekoratorowi wnętrz za projekt i nie oszczędzaliśmy na niczym. Schludny, miły dla oka wystrój był z jednej strony luksusem, z drugiej stanowił element modelu biznesowego. Chcieliśmy, żeby nie tylko konkurencja wiedziała, że pod każdym względem jesteśmy najlepsi, pragnęliśmy, aby również czuli to pracownicy. Ludzie pracują inaczej, kiedy myślą, że są na szczycie, i chcą tam socjalny był graniastosłupem ze szkła, z oknami wychodzącymi na wewnętrzny dziedziniec, obsadzony chyba wszystkimi możliwymi kwiatami, jakie udało nam się każdym piętrze pracowało w sumie około osiemdziesięciorga ludzi, a ja zawsze miałem dobrą pamięć do twarzy i kiedy nie rozpoznałem dziewczyny w granatowej ołówkowej spódnicy i białej bluzce, wiedziałem, że to stażystka. Włosy miała związane w kucyk, ale mój wzrok przyciągało jedno pasmo podskakujące leniwie w podmuchach powietrza z wentylatora nad jej głową. Była śliczna, z wyrazistymi, orzechowymi oczami i ustami, które wyglądały na stworzone do szelmowskich uśmiechów i szybkiej riposty, oraz ciałem świadczącym o tym, że o nie z tego nie miało jednak znaczenia. Liczyło się tylko to, co trzymała w połowy zjedzone, z moim imieniem, wypisanym flamastrem. Widać było tylko starannie wykaligrafowane BRU, ponieważ resztę zasłaniały skórki pokoju były cztery inne osoby, które widząc, co dziewczyna ma w ręce, odsunęły się w najdalsze kąty. Obserwując ją, jakby trzymała granat z wyciągniętą zawleczką, jednocześnie starały się, niby od niechcenia, wymknąć się za drzwi, by uniknąć eksplozji, która za chwilę miała mnie oczy lekko się rozszerzyły i nabrała powietrza, przy czym chyba kawałek banana wpadł jej do gardła. Zaczęła kaszleć i prawie się mnie furia. Ona jest stażystką i ma pieprzoną czelność tykać mojego banana? Jeść go? Dlatego kiedy podszedłem do niej i klepnąłem ją w plecy, żeby usunąć to, co utknęło jej w gardle, użyłem trochę więcej siły, niż odkaszlnęła i przełknęła. Na jej policzkach płonęły plamy czerwieni, gdy mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów, opadła na krzesło przy wielkim stole, by złapać oddech.– Wiesz, kim jestem? – zapytałem, gdy już wróciła do siebie po zadławieniu się moim bananem. Gardło miałem ściśnięte z wściekłości i świętego oburzenia. Ta dziewczyna była małym zastrzykiem chaosu w moim życiu, sabotowała moją rutynę. Wszystkie naturalne odruchy wprost krzyczały, bym wyeliminował ją ze swojego życia najszybciej, jak to możliwe – tak jak zdrowy organizm atakuje wirusa.– Nazywa się pan Bruce Chamberson – wpół zjedzony banan leżał obok niej. Pomachałem jej palcem przed nosem, żeby na niego spojrzała, po czym przerzuciłem skórkę tak, aby mogła odczytać pełne szeroko usta.– Bardzo, bardzo przepraszam, panie Chamberson. Po prostu zapomniałam drugiego śniadania i nie zauważyłam pana imienia, kiedy go złapałam. Myślałam, że jest darmowy albo…– Darmowy banan? – rzuciłem sucho. – Myślałaś, że Galleon Enterprises zaopatruje swoich pracowników w jednego banana?Zamilkła, przełknęła, po czym potrząsnęła głową.– O Boże… – Opadła na krzesło, jakby uszło z niej całe powietrze. – Coś mi mówi, że teraz nie dostanę się na staż.– Coś ci mówi źle. Jesteś zatrudniona. Twoim pierwszym obowiązkiem każdego dnia będzie zakupienie banana i dostarczenie go do mojego biura, nie później niż o dziesiątej trzydzieści. – Zadbałem, żeby nawet cień zaskoczenia nie odbił się na mojej twarzy, chociaż nie posiadałem się ze zdumienia. Co ja, do cholery, robiłem? Była atrakcyjna, i to w sposób, którego nie dało się nie zauważyć. Na jej widok coś się we mnie obudziło. Nie czułem nawet cienia seksualnego pożądania, odkąd rozstałem się z Valerie, ale ta stażystka szybko to zmieniała. Nie tylko byłem ciekawy, jak wyglądałaby z tą spódnicą podciągniętą na biodra, lecz także chciałem wiedzieć, czy w łóżku jest głośna, czy cicha, czy wbiłaby mi paznokcie w plecy, czy raczej leżała przede mną z rozłożonymi nogami, jak nagroda, po którą trzeba sięgnąć. Jednocześnie chciałem usunąć ją ze swojego życia najszybciej, jak to tylko możliwe. Była wszystkim, czego starałem się unikać. Wszystkim, czego nie uniosła brwi.– Jestem zatrudniona? – wszystkie wątpliwości na bok. Powiedziałem jej, że ma tę pracę przy wszystkich obecnych w pokoju socjalnym, i nie zamierzałem wyjść przed nimi na durnia. Musiałem połknąć tę żabę.– Nie bądź taka z siebie zadowolona. Gdybym cię polubił, tobym cię odesłał. Będziesz żałowała, że kiedykolwiek tknęłaś mojego banana, stażystko. Obiecuję ci NatashaStałam w strumieniach wody pod prysznicem, nie przejmując się, że prawie parzy. Przynajmniej coś odwracało moją uwagę od ostatniej wpadki, która mogła się okazać największą w moim życiu. Tak bardzo chciałam udowodnić Hankowi swoją wartość, a teraz nie byłam nawet pewna, czy kiedykolwiek uda mi się poczuć choćby zapach jakichś pikantnych informacji na temat Bruce’a Chambersona. Udało mi się wprawdzie pokonać pierwszą poważną przeszkodę, której się obawiałam – zostałam przyjęta na staż – ale okoliczności, w jakich się to odbyło, nie mogły być chyba mniej najgorsze, że tak ciężko było mi się powstrzymać przed wybuchem szczeniackiego chichotu za każdym razem, kiedy on mówił o „jego bananie”. To przekraczało granice absurdu. Facet wyglądał jak supermodel z lodem zamiast krwi. Brwi miał naturalnie zmarszczone, oczy przez cały czas lekko zmrużone, jakby miał nadzieję, że uda mu się posłać ci wystarczająco piorunujące spojrzenie, byś wyparowała jak mgła. Kiedy wszedł do pokoju socjalnego, kolana się pode mną ugięły. Oczywiście odrobiłam zadanie domowe i sprawdziłam go w Google’u, ale zdjęcia nie oddawały mu sprawiedliwości. Był wysoki w idealny sposób. Nie przerażająco tyczkowaty jak zawodnik NBA, tylko perfekcyjnie proporcjonalny, w ekspansywny, ultramęski sposób. Miał wystarczająco dużo mięśni, by było je widać nawet przez starannie skrojony garnitur. Nie sprawdzałam jeszcze jego brata, ale podobno byli bliźniakami, chociaż trudno w to uwierzyć. Nie poproszono mnie o zebranie haków na Williama Chambersona, tylko na Bruce’a. William był mostem, który przekroczę, jak już do niego Bruce… On był mostem, z którego chyba nie chciałam zejść, chociaż czułam, że w każdej chwili może się obrócić i zrzucić mnie głową w dół w przepaść.
Musli tropikalne z papają, ananasem i bananem. Serving Size: 1 g. 197 Cal. 60% 29g Carbs. 33% 7g Fat. 8% 3.7g Protein. Track macros, calories, and more with Pamiętacie słynną bułkę z bananem Adama Małysza? W czasach Małyszomanii urosła do legendy. Nieco wystraszony zgiełkiem wokół siebie, szczery do bólu i jakby nieco wycofany mistrz skoków narciarskich, w każdym niemal zdaniu, popierając „moc” wypowiedzi mimiką, zdawał się przepraszać wszystkich i każdego z osobna, za zamieszanie, które mimowolnie wywołał swą doskonałą formą i zwycięstwami. Z czasem nabierał medialnego doświadczenia bądź jak kto woli, ogłady i jest teraz celebrytą co się zowie. Do tego potrafi czerpać z mądrości starych, chińskich przysłów, z których jedno uczy, że jeśli nie możesz wroga pokonać, musisz się z nim… zaprzyjaźnić. Dzięki temu od kilku lat zaprzestał potępiania w czambuł, przy każdej okazji, poczynań, a ściślej ich braku, byłego trenera, obecnie prezesa związku skoków męskich, choć z nazwy powinien zajmować się szeroko pojętym narciarstwem, generalnie w stanie szczątkowym i zamierającym, radośnie i z wdzięcznością przyjmując ciepłą posadkę dyrektora do spraw żadnych w onym związku i wychwalając dla odmiany wszelkie poczynania tegoż. Co to ma do żużla i Zmarzlika? Ano sporo. Na gali Przeglądu Sportowego nasz faworyt prezentował się trochę jak Dyzma, który znalazł się tu przypadkiem i pomylił wyraźnie adres. Skromny, wyciszony bez parcia na szkło i umiejętności odnalezienia się w nowym, trudnym środowisku. W wypowiedzi tuż po odebraniu statuetki, pomijając błędy językowe, w końcu nie odbierał nagrody za erudycję, tradycyjnie używał formuły „per pan” wyniesionej z domu, zwracając się tym razem do innego laureata, Roberta Lewandowskiego. Czy w ten sposób zjednał sobie pędzące za sensacją media, czy naraził na hejt, szyderstwo i sarkazm? Raczej to drugie. Żadnych skandali, afer, wybryków. Kogo interesuje mistrz chadzający co niedzielę do kościoła i głośno o tym mówiący publicznie, do tego wdzięczny za pomoc rodzinie, co po wielekroć podkreśla, zatem poukładany, skromny i odnoszący się do ludzi z szacunkiem? Nuda, że aż boli. Media chcą tematu i człowieka, który się „sprzeda”, a jak sprzedać prostego, dobrze wychowanego chłopaka, żeby było skandalicznie. I nawet owej bułki z bananem im nie dał. Fakt, że zwycięzca ostatniego Turnieju Czterech Skoczni, Dawid Kubacki, naraził się, szczególnie zachodnim, nowoczesnym i światowym żurnalistom, czyniąc na belce, przed każdą próbą, obrazoburczy ich zdaniem, znak krzyża. Ci podjęli nieudaną próbę zdyskredytowania naszego mistrza świata, w imię postępowej ludzkości i uniwersalnych wartości. Powtórki przy okazji Zmarzlika raczej nie będzie. Byłby to odgrzewany kotlet. Co więc i jak może ugrać Bartek oraz żużel przy okazji, na sukcesie kibiców w ostatniej edycji Plebiscytu? A propos. Nie pozwólmy „pijarowi” Ekstraligi zawłaszczyć naszego sukcesu i zwycięstwa Zmarzlika. Nazwa pijarzy pochodzi od łacińskiego słowa „pius”, co oznacza „pobożny”, pojawiającego się w łacińskiej nazwie „Scholae Piae”, co znaczy „Szkoły Pobożne”. Hasłem zakonu jest „Pietas et Litterae”, czyli „Pobożność i Nauka”. Nijak to się nie ma do postępowania pana urzędnika spółki. Być może w sposób niezamierzony. Być może w skutek nadgorliwości żurnalistów. Jednakowoż wydźwięk rozmów „na łamach” był jednoznaczny. Rozumiem, że czasy dla bezczelnych, że sam o sobie nie powiesz, to nikt nie powie, że nie ważne jak mówią, byle dużo, głośno i często. Mimo to jednak, nic nie zmieni faktu, że wygrana żużlowego championa jest w największej mierze triumfem kibiców, którzy jak jeden mąż, ponad podziałami i animozjami, zagłosowali gremialnie na swego reprezentanta i to bez względu na to, czy na co dzień go kochają czy nienawidzą. Akcja Ekstraligi, zapewne wymyślona przez powołanego do takich zadań człowieka, tylko pomogła. Ale pomogła, a nie przeważyła, czy zadecydowała. Bez nas, kibiców czarnego sportu, żadne pospolite ruszenie nie miałoby szans powodzenia. Gdyby nie kluby i fani speedwaya, nie byłoby wygranej. Zatem kubeł zimnej wody i czekamy na podsumowanie kolejnej akcji, tym razem obliczonej na to, by zainteresowanie laureatem nie ostygło przedwcześnie i bez echa. Do ugrania wiele dla zapomnianego przez wielki świat żużla. Otwarte kanały telewizyjne transmitujące SGP i mecze ligowe, wielkie, globalne koncerny, finansujące dyscyplinę, czyli związek, Ekstraligę, kluby i system szkolenia, którego nie ma, a który pilnie należy stworzyć, choćby wzorem znanych ze skoków zawodów cyklu „Lotos Cup”. To na dobry początek. Jest więc pole, by się rzeczywiście, realnie, spektakularnie i skutecznie wykazać. Jeżeli porównamy nakłady z budżetu państwa na rzeczone skoki chociażby, nie wspominając o lekkoatletyce, czy futbolu (słynne Orliki), żużel nie ma się czym pochwalić. Dyscyplina, którą na każdym stadionie ogląda więcej ludzi niż popisy kopaczy nadmuchanej skóry, o których poziomie, przez grzeczność, nie wspomnę, bo oczywiście umiałbym przejechać się po futbolistach jak Kowal po Zmarzliku, ale kultura nie pozwala. Powiem więc tylko, że ów poziom najzacniej widać podczas występów naszych gwiazd w rundach wstępnych, fazy przedwstępnej, preeliminacji europejskich pucharów. Tam odpadają po „emocjonującej” walce ze światowymi potentatami pokroju Szachtara Karagandy, Toboła Kostanaj, czy Jeanuesse Esch bez względu na to jakkolwiek się te nazwy prawidłowo pisze. Żużel stoi kilka pięter wyżej, a jego zasięg terytorialny jest bardzo porównywalny do wspominanych tu skoków. Nie jest zatem niszowy i powinien jak najprędzej, jak najgłośniej i jak najskuteczniej zacząć upominać się o swoje. Swoje wypracowane wynikami i frekwencją na stadionach. Co prawda FIM nie pomaga, rezygnując z kolejnych form rozgrywek rangi mistrzostw świata i pozostawiając w kalendarzu w zasadzie tylko SGP, to zaś sprawia z kolei, że kadra w speedway`u staje się pojęciem czysto teoretycznym, co najwyżej dającym narzędzie granatowomarynarkowym, by kogoś odstawić, ale to już odrębny temat. Czy dodałem, że transmisje spotkań żużlowych, emitowane w kodowanych kanałach, mają wyższą oglądalność od popisów piłkarzy? Jeśli nie, to właśnie wspominam, z nadzieją, że owa wiedza utrwali się szczególnie w pamięci specjalisty od wyścigów wielbłądów. Nie chcę się tu silić na rozpuszczanie wodzy fantazji i wymyślanie, co żużel mógłby globalnie w związku z sukcesem Bartka. Lokalnie już to widać. Potentat motoryzacyjny parafował umowę sponsorską z macierzystym klubem zwycięzcy. Brawo. Szymon Woźniak, kolega z zespołu, nie obawia się spadku zainteresowania pozostałymi zawodnikami drużyny, wręcz przeciwnie, w ostatnich Pogaduchach, wskazywał, że inni gorzowianie liczą, iż dla nich również koniuktura się poprawi, bowiem ci którzy dotąd o żużlu nie słyszeli, mogą i powinni się nim teraz zainteresować, a że kolejka do mistrza spora, to jest szansa na ugranie, a przynajmniej ułatwienie ugrania czegoś dla siebie „przy okazji”. Sam Bartek wprowadza na rynek modowy własną markę i to też będzie pewien test. Jeśli wzbudzi zainteresowanie możnych tego świata – chwała Najwyższemu, bo wówczas świat stanie otworem, ten od dyktatorów zdawania szyku, jeśli nie, lokalnie także coś osiągnie, choć będzie to delikatna porażka. Pytanie tylko jak długo to potrwa i czy odzew będzie adekwatny do osiągnięć, tak zawodnika jak dyscypliny. Jest okazja by wyjść z opłotków sportu i marginesu mediów. By „warszawka” zauważyła speedway i nie tylko przez pryzmat, jak to osobliwie ujął rzeczony Kowal „ciekawostki, jak zdjęcie gołej baby na ostatniej stronie gazety”, ale by pokazać światu naszą ukochaną, wymagającą i emocjonującą dyscyplinę. Pokazać na stałe, nie jako migawkę z owych wyścigów wielbłądów. Nie jesteśmy niszowi. Jesteśmy niedocenieni, ale nie niszowi. Jesteśmy zahukani i brak nam doświadczeń, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Na początek wystarczą transmisje ze SGP w otwartych kanałach, by przyciągnąć rzesze nowych fanów, znudzonych „sukcesami” i poziomem piłkarzy. A Bartek? Jemu będzie trudno. Teraz wszędzie go pełno, strach otworzyć lodówkę. Przyjdzie sezon, nie daj Panie noga się powinie i już podniesie się krzyk, że oto za dużo było reklam i pokazywania facjaty gdzie popadnie. Że zamiast brylować w mediach, powinien zapie… lać na treningach. I takie tam. Jeśli Zmarzlik obroni tytuł, to większość orzeknie, że tak powinno być i to w zasadzie nic wielkiego. Jeżeli będzie drugi lub niżej, już malkontenci rozmnożą się jak grzyby po deszczu, ferując wyroki i filozoficzne przemyślenia. Wszak na sporcie to każdy się zna – nieprawdaż? Na szczęście sam zainteresowany wie, co robi, a jeśli nie powtórzy tytułu, to będzie oznaczało jedynie, że byli lepsi i zwyciężyli w sportowej rywalizacji. Nikt nie ma przecież monopolu na triumfy. PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI Będzie to oznaczało zbędną nadwyżkę kosztów transportu; niezaładowane, puste ciężarówki jeżdżące tu i tam. more_vert. It means unnecessarily high transport costs; that means unladen, empty lorries going here and there. I rzeką wam: Oto tu, albo oto tam jest; ale nie chodźcie, ani się za nimi udawajcie! more_vert. Tekst piosenki: TEAM BANAN Żółty na wierzchu biały w środku, (TEAM BANAN) A z wiekiem czarniejszy charakter mam kotku.(TEAM BANAN) Przed chwilą piłowałam paznokcie sześć dni w tygodniu no a dziś piszą artykuły o mnie na plotku Żółty na wierzchu biały w środku, (TEAM BANAN) A z wiekiem czarniejszy charakter mam kotku.(TEAM BANAN) Przed chwilą piłowałam paznokcie sześć dni w tygodniu no a dziś piszą artykuły o mnie na plotku Przyleciałam ze Szwajcarii na casting do top model Powiedzieli mi, że lubią nie tylko moją urodę Bo po za dobrą buzią i aspiracjami mówią o mnie baba z dużymi jajami Bo lubię cisnąć bekę, potrafię cisnąć bekę, sama z siebie cisnę bekę, trzeba mieć dystans do siebie Bo kiedy ludzie mówią, że coś robisz źle, zepnij dupę i pokaż im, że są w błędzie 2x [TEAM BANAN Represent TEAM BANAN ej] Żółty na wierzchu, biały w środku Kumasz kotku? Wietnam i Polska pomieszane dwa światy, to mieszanka wybuchowa Co dla beki ciśnie rapy Ostatni panel za mną, żegnam się już z programem Zacznę nową przygodę zahypuje was Wietnamem Bananki nie smutajcie, bo to tylko początek movementem się jarajcie zbije na tym majątek! O boże co się dzieje, że banan ciśnie rapy? Hej mordo się nie spinaj, tak banan ciśnie rapy Rozjebałam(rozjebała) Wszystko rozjebałam(rozjebała ej) Żółty na wierzchu, a biały w środku Kumasz kotku? Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu Phương mmee VeThang 3086 at 0:00: chia sẻ. 1 year ago. Tuấn Nguyễn at 0:56: Tâm Sự Tuổi 30 - Trịnh Thăng Bình- Linh Banana FT ElsoQ Remix 2018. 2 years ago. user161574736 at 2:24: ok. 3 years ago.
Niedawno minęła niezauważenie dziesiąta rocznica Banangate, czyli 10 lat od odejścia Banana z Kultu. Niestety, nadal aktualna jest moja osobista diagnoza głosząca, że od tego czasu nie pojawił się w zespole nikt, kto byłby w stanie przejąć pałeczkę i choćby w minimalnym stopniu ogarnąć stronę muzyczną Kultu i świadomie pokierować zespół w jakąkolwiek stronę. To jakby z orkiestry symfonicznej odszedł dyrygent, a muzycy postanowili, że nie będą szukać nowego, bo po co - najlepszy skrzypek też da radę. A potem stery przejmie ten gość, co wali w trójkąt. A potem może wszyscy wespół w zespół coś wymyślą. No i wymyślają... Zawsze marzył mi się Kult starzejący się w stylu Pink Floyd czy choćby The Pixies. Bo od muzyków z takim doświadczeniem i umiejętnościami można wymagać, żeby grali może i rzadziej, może i nudniej, ale bardziej finezyjnie. Bo "proste granie", "miejski rock" czy "powroty do korzeni" są może i fajne, ale na jednej płycie. Albo jeśli zespół jest po prostu muzycznie słaby i nie ma innej opcji, jak łoić cztery akordy przez całą płytę. A Kult akurat ma, więc zaskakuje ta prostota, która wydaje się być dla zespołu sposobem na dociągnięcie do emerytury. Tymczasem "opcja Pink Floyd" przejawia się jedynie w cenach biletów na koncerty i zespołowych gadżetów. Żeby nie było: nie uważam, że koncerty powinny być za darmo, a muzycy - dla większej wiarygodności - powinni mieszkać w slumsach. Nie. Daj Wam Panie Boże dużo kasy, serio. Od lat uczciwie zarabiacie nikomu nie odbierając. Moim zdaniem Kult skończył się artystycznie na Poligono Industrial. Kiedyś napisałem na forum, że to płyta najlepsza od czasów OKSK. Ale mnie wszyscy wyśmiali A posłuchajcie sobie jej teraz. Jak to jest zagrane, nagrane i zgrane. Ile tam zaskakujących brzmień, sampli, zapętleń, muzycznych cytatów, zmian tempa, tonacji czy metrum... Za każdym rogiem COŚ SIĘ DZIEJE. I co muzycy tam wyprawiają ze swoimi instrumentami! Choćby taki Jerzyk - posłuchajcie basu w Braciach albo Tłuszczy, to wirtuozeria. Ale może musieli, bo Banan trzymał ich na muszce AK-47? "Wstyd" był trzecią płytą Kultu z rzędu, o której chciałbym zapomnieć. Pod względem muzycznym niczym nie zaskakuje. Żadnej finezji, żadnej fantazji, żadnego przebłysku geniuszu. Napisane, zagrane, odfajkowane. Jak się utwór zaczyna, tak się kończy. Tekstowo przyzwoicie, średnia Kazikowa, ale z takim OKSK przegrywa o dwie długości - i muzyką, i przesłaniem. Jak rzekł był pan Peresada w "Siekierezadzie" na widok flaszki na trzech: "Malizną zalatuje...". To wylałem z siebie ja, Marcowy, który jestem z Kultem od Jarocina 1986. Choć, szczerze mówiąc, Kult z tamtego koncertu słabo pamiętam, bo przyjechałem posłuchać szczerego łomotu TSA, a nie jakiegoś jęczenia o Babilonie Fascynacja Kultem przyszła wkrótce potem i tak się męczę z Panem Staszewskim et consortes od ponad 30 lat - pewnie trochę z nawyku, a trochę z wdzięczności za ustawienie mi światopoglądu. A najbardziej pewnie z lenistwa, bo tłustym kotom nie chce się szukać nowego obiektu uwielbienia. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, a może dałem do myślenia. Dziękuję za uwagę. Peace & love.
159 Kč 199 Kč Sleva 20 % 53 Kč / 100 g. Skladem (>3 ks) Pomazánka vyrobená z kvalitního medu a kakaa s banánem je ideální svačinka pro děti i dospělé. Bez umělých příchutí a barviv. Přírodní ingredience. Možnosti doručení. Můžeme doručit do: 29.11.2023. Kategorie: "To będzie moja żona" - powiedział na widok Magdy. Śliczna 17-latka bała się jednak takiego wytatuowanego typa. - Koledzy też bardzo mi pomogli, bo mnie przedstawili: "To jest Tomek. Tomek właśnie wyszedł z więzienia" - śmieje się dzisiaj mężczyzna. Rodzice załatwili mu pobyt w katolickiej, międzynarodowej wspólnocie Cenacolo. Narkomani wracają w niej do zdrowia wyłącznie dzięki modlitwie i ciężkiej pracy. Ponieważ sędzia obiecał Tomkowi, że po miesiącu przedłuży mu zwolnienie na pół roku, Tomek kombinował: „Wytrzymam tam miesiąc, żeby potem przez pół roku się bawić”. W domu Cenacolo w Krzyżowicach koło Jastrzębia zdumiało go, że chłopaki, którzy tak jak on kiedyś ćpali, byli niesamowicie radośni. Jego „aniołem stróżem” został narkoman, który też był kryminalistą, i to o dłuższym stażu w więzieniu. Tomek, przyzwyczajony do więziennej hierarchii, słuchał go. – Jednak długo działałem tam „po narkomańsku”: pracowałem tylko, gdy ktoś patrzył – wspomina. Został tam na dłużej. Cenacolo zmieniało go na lepsze, ale na razie nie była to pełna zmiana. Jeździł na leczenie żółtaczki do szpitala, a tam dwa razy wziął narkotyki. – Traciłem w ten sposób to, co już wypracowałem. Wróciłem do wspólnoty i myślę: „Bez sensu. Siedzę tu już 12 miesięcy, a nic nie zmieniłem w swoim życiu. Albo się zaraz stąd zawijam, albo zostaję i robię wszystko na 100 procent, jak reszta chłopaków”. I wtedy zacząłem pracować nie dlatego, że mi każą, zacząłem naprawdę żyć we wspólnocie – mówi. Ksiądz narkoman W Cenacolo jest zasada, żeby do wszystkiego przyznawać się przed chłopakami, nawet do drobnych przewin, jak stłuczenie talerza. Skoro jednak od razu nie przyznał się do swojej poważnej winy, czyli zażycia narkotyków w szpitalu, później już tym bardziej nie umiał. Ciążyło mu to. Został przeniesiony do domu Cenacolo w Tarnowie. Po pół roku przyjechał tam z wizytą ks. Iwan, Chorwat, były narkoman. – Czułem przed nim respekt. Jest kumaty i nie da się go owijać wokół palca, bo też był narkomanem. Poszedłem do niego i się przyznałem. Myślałem, że mnie zeżre, że mnie odeśle na jakiś odwyk. A on mnie przytulił i powiedział: „Tomek, dziękuję ci”. Parę dni później okazało się, że zostałem odpowiedzialnym za cały dom w Tarnowie i dwudziestu paru chłopaków – opowiada. Z Cenacolo wyszedł po 3 latach. – Miałem 26 lat i byłem zupełnie innym człowiekiem, pełnym radości, pełnym życia – mówi. Kontynuował znajomość z Magdą, która wspierała Cenacolo i odwiedzała czasem dom w Jastrzębiu. Z początku dziewczyna bała się Tomka. A on, od dnia, w którym ją zobaczył, codziennie modlił się, żeby Bóg dał mu ją za żonę. W końcu się z nim zaprzyjaźniła. Uderzam do Ciebie Poszedł do szkoły, zdał maturę, jednocześnie dużo pracując; w Cenacolo nauczył się, że praca też może być modlitwą. Lata jednak mijały. Nie wstąpił do żadnej wspólnoty, poza parafialną, a w kościele widywał ludzi, którzy byli w nim jakby na siłę, jakby się nudzili. – Powoli zacząłem tracić Pana Boga z pierwszego miejsca w życiu. Modliłem się, ale zdarzyło mi się na przykład kiedyś pojechać w niedzielę na ryby zamiast do kościoła. Mimo to Bóg dalej mi błogosławił, zostałem też uleczony z żółtaczki. Z Magdą zostaliśmy parą – mówi. – Miałem 30 lat, kiedy zadowolony i opalony jak młody bóg wróciłem z wakacji. Na szyi wyskoczyła mi wtedy taka kulka. Jak to facet, z początku nie poszedłem do lekarza, ale ona rosła. W końcu idę i mówię: „Panie doktorze, albo mi druga głowa rośnie, albo się rozmnażam przez pączkowanie. Niech mi pan doktor da jakąś tabletkę”. Lekarz posłał mnie natychmiast do onkologa. W rozsuwanym wejściu minąłem się z sanitariuszami, którzy wynosili zwłoki. Na raka zmarła moja babcia, więc się załamałem. Całą noc płakałem, ale też porozmawialiśmy sobie z Panem Jezusem. Mówię Mu: „Panie Jezu, ja Ci oddaję moje życie. To jest Twoje życie, Tyś mnie powołał do życia. Jeżeli chcesz, żebym umarł, to ja się zgadzam i uderzam do Ciebie. Ale jeśli mogę Ci coś zasugerować, to proszę Cię, żebyś mnie jeszcze tu zostawił, bo jeszcze się nie nażyłem i fajnie tutaj jest, jeszcze bym chciał tutaj pożyć”. Rano wstałem i już się nie bałem. Nie jestem jakiś kozak, ale Pan Bóg mi dał taką siłę, że chodziłem z bananem na twarzy, zagadywałem i rozśmieszałem innych chorych – wspomina. Magda zaczęła zabierać go na kolejne Msze św. i nabożeństwa, w czasie których modlono się o uzdrowienie – np. na Tyskie Wieczory Uwielbienia czy na spotkanie z ks. Johnem Bashoborą. Tam na nowo odkrywał radosny Kościół, który pamiętał z Cenacolo. Na tych spotkaniach usłyszał zachętę, żeby modlić się też za siebie nawzajem, że to nie jest zarezerwowane tylko dla „katolickich celebrytów”, ale dla każdego zwykłego chrześcijanina. Zaczęli się modlić za siebie z Magdą i znajomymi. Zobaczyli, że Pan Bóg ich wysłuchuje. – Kiedy wyzdrowiałem, pobraliśmy się z Magdą we Wszystkich Świętych 3 lata temu. Zamiast imprezy w knajpie zrobiliśmy uwielbienie całej naszej wspólnoty w kościele. Ślub był 8 lat po tym, jak się w Magdzie zakochałem. Dzisiaj, gdy się czasem pokłócimy, ona mówi: „Ja się modliłam o dobrego męża, a ty się modliłeś o mnie, więc masz, co masz” – śmieje się. Tomek z Magdą kończą w tym roku szkołę katechetów parafialnych. Ksiądz Grzegorz Strzelczyk i inni wykładowcy, także świeccy, porywająco mówią w niej słuchaczom o Bogu, o Biblii, o Kościele. – Każdemu tę szkołę polecamy – mówią. Są dzisiaj liderami wspólnoty „Syjon” w parafii Opatrzności Bożej w Katowicach-Zawodziu. Tam Coc Banana Bungalow: Banana Bungalow TamCoc- The perfect place for vacation - See 32 traveler reviews, 158 candid photos, and great deals for Tam Coc Banana Bungalow at Tripadvisor.

5 marca 2012 Przedstawiamy kolejny pomysł na pyszny i szybki w przygotowaniu deser - koktajl bananowy z wiśniami! banany wiśnie w zalewie mleko Schłodzone banany wrzucamy do blendera, dodajemy mleko i miksujemy. Przed podaniem na dno szklanki/pucharka wrzucamy kilka wiśni wraz z sokiem. Iloś wszystkich składników zależna jest od naszych upodobań. Smacznego!

.
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/179
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/138
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/553
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/515
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/613
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/624
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/395
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/860
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/735
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/481
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/34
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/979
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/721
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/194
  • 51fh2c9fpr.pages.dev/484
  • tu i tam z panem bananem